NARODOWE ŚWIĘTO NIEPODLEGŁOŚCI – AKADEMIA

„Nie można nikogo zmusić do kochania…”

Takie m. in. słowa usłyszałam na akademii szkolnej z okazji Święta Niepodległości w Zespole Szkół i Placówek Oświatowych w Magnuszewie. Co mnie zauroczyło? Co stworzyło ten pełny patriotycznych refleksji klimat, który tak naprawdę, będąc na szkolnych uroczystościach, niezbyt często wyczuwam? W czym tkwi tajemnica odpowiedniego przygotowania takich wydarzeń w szkolnej oprawie?

Na pewno nie w skromnym budżecie naszych państwowych szkół, a w pomyślunku i entuzjastycznym podejściu nauczycieli i wychowywanych w duchu patriotycznych wartości – dzieci.

Zacznę od publiczności. Na akademię przybyły dzieci w wieku – od przedszkolnego – do III maturalnej klasy liceum. Wszystkie, niczym w starożytnym amfiteatrze, otoczyły salę gimnastyczną po brzegi. Dosłownie, gdyż usiadły na obrzeżach w wielkim półokręgu, mając przed sobą wzniesioną na podium scenę. W ten sposób tworzyły w środku przestrzeń nie tylko akustyczną, ale też „refleksyjną”. Tym najmłodszym Pani Dyrektor – Agnieszka Kozłowska pozwoliła wprawdzie podejść aż pod scenę, ale, jak wspomniałam, nie przeszkadzało to „aktorom:, którzy i tak byli na wzniesieniu.

Akademia rozpoczęła się tradycyjnie od wprowadzenia sztandaru szkoły i odśpiewania hymnu narodowego. Co jednak było dla mnie niezwykle wzruszającym zjawiskiem, zanim wprowadzono ubraną w uroczyste „togi” delegację sztandaru – weszły zwinnie trzymające się za ręce najmniejsze przedszkolaczki. Nie było to zwykłe wejście, ale zgrabny marsz przy akompaniamencie jednej z najpiękniejszych naszych polskich melodii – „Poloneza” Ogińskiego. Dzieciaczki poczuły się ważne, a klimat naprawdę patetyczny i wzruszający.

I tymże najmłodszym dzieciom ułatwiono nieco „odsiedzenie” na tej niezrozumiałej jeszcze dla nich uroczystości, pozwalając na wiercenie, drobne poruszanie się po sali, ciągłą „gimnastykę” wszystkich mięśni. Nikt na nich nie krzyczał i nie karcił ich za „kręciorstwo”. Zresztą część z nich naprawdę była pochłonięta oglądaniem przepięknej inscenizacji i słuchaniem nastrojowych polskich pieśni. A śpiewały, recytowały oraz grały swe role uczniowie nie z jednej czy dwóch klas – hurtowo (bo tak mają przykazane), ale ci, którzy po prostu mają ku temu predyspozycje i przede wszystkim – czynią to z pełnym przekonaniem i chęcią. Cudnie prezentowały się razem i współgrały ze sobą głosy młodszych uczniów z tymi starszymi. Jak widać na załączonym obrazku, były to zarówno recytacje najpiękniejszych patriotycznych utworów naszych polskich poetów, jak również prezentacja pieśni wykonywanych solo lub w grupie. Punktem centralnym widowiska była inscenizacja strajku polskich dzieci we Wrześni, wyśmienicie zagrana przez „wybrańców”, wzbogacona różnorodną, oddającą ówczesne realia scenerią, rekwizytami szkolnymi i strojami.

Podczas akademii cała szkoła odśpiewała podniośle trzy najważniejsze pieśni patriotyczne – hymn państwowy (wszystkie zwrotki!), którego słowa nie były puszczane z płyty, ale znane i śpiewane przez większość uczniów, „Rotę” oraz hymn szkoły. Każdy przy tym doskonale wiedział, jak ma się zachować. Dzieci, te duże i te najmniejsze – stały uroczyście na baczność i starały się wtórować własnym głosem.

W tym przepięknym programie wzięli udział także nauczyciele. Pan od historii (M. Kozłowski) wytłumaczył głośno sens naszych narodowo-wyzwoleńczych zrywów oraz samo zagadnienie niepodległości, która tylko w symboliczny naprawdę sposób – ukazała się nam w 1918r., a tak naprawdę jej odzyskiwanie i utrzymywanie trwało jeszcze latami… Ksiądz (D. Natorski) i Pani Dyrektor także przystępnie wyjaśnili cel i powinność takiego narodowego święta.

„Nie można nikogo zmusić do kochania…” – to oczywiste. Te słowa podczas szkolnej uroczystości utkwiły mi głęboko w sercu. Nikt nas nie zmusi do kochania i hołubienia obcym wzorcom. Tak, jak dzieci z Wrześni, pomimo bólu i narzuconych dotkliwych kar, nie chciały pogodzić się z okrutną, zaborczą rzeczywistością. Nie umiały wyrzec się ojczystej mowy i wiary. Nie porzuciły rodzimej kultury. Były tak małe i niewinne, a czuły już swoją tożsamość i coś wewnętrznie głęboko ukrytego, jakiś niewytłumaczalny „dajmonion” podpowiadał im, jak mają czynić.

Zastanówmy się nad owym „zmuszaniem” do kochania w naszych współczesnych polskich szkołach. Czy czasami takie szkolne uroczystości, wykonane skromnymi środkami, ale kierując się wyłącznie chęcią i autentycznym zaangażowaniem młodych Polaków – uczniów, nie są lepszą lekcją patriotyzmu i spełniania obywatelskich powinności niż przymusowe odczytanie wyznaczonych rozdziałów z podręcznika? Czy nie lepiej do przygotowania takich uroczystości wyznaczać chętne i umiejętne osoby oraz angażować uczniów śmiałych i kreatywnych w tym względzie niż „na gwałt”, w imię integracji- powoływać całe klasy niekiedy całkiem opornych i nieczujących tematu dzieci?

Jak zwykle, kierunek działań musi określić powzięty cel. Co chcemy uzyskać? Jaki rezultat jest dla nas- Polaków najkorzystniejszy?

Kochajmy, nie wywierając presji. Wychowujmy rozumnie i przemyślnie – kochając…

Agnieszka Kalisz

GALERIA ZDJĘĆ